-No, cholera jasna!-wrzasnąłem i odskoczyłem od przeciwnika. Na mojej głowie zaczął pulsować ból. Dotknąłem bolącego miejsca i zasyczałem przez zaciśnięte zęby.-Trzeba coś z tym zrobić...
-Ej...pssssst! Sail! Chodź!-usłyszałem zduszony szept dochodzący spod okna. Podszedłem do balustrady i zamarłem. Kilkanaście metrów nad ziemią wisiał mój najlepszy kumpel, lis Foxy, który z nerwowym uśmiechem i dziwnym tikiem w prawym uchu, uwieszony był drewnianego dzyndzla.
-H-hej Sail! Czy...czy nie byłbyś tak uprzejmy i łaskawie byś mi nie pomógł?-spytał przez zaciśnięte z wysiłku zęby.
-Ano, tak...-stwierdziłem od niechcenia i wyciągnąłem po niego łapę. Z wielką ulgą chwycił się jej i wdrapał z moją pomocą na parapet. Odetchnął głośno i zdjął z grzbietu niewielką torbę.
-Patrz, co mam! Prościutko z Finegan, jeszcze ciepłe!-powiedział przyciszonym głosem z wyraźną dumą i wysypał przed moimi łapami zawartość tobołka. Na akacjową podłogę wysypał się grad złotych, srebrnych i platynowych pierścieni, kilka kolczyków zapewne z najdroższego drewna w całym Finegan i kłębek kryształowych i Bóg wie jeszcze jakich wisiorków, zawieszek, talizmanów i naszyjników. Moje oczy zrobiły się okrągłe, jak pięciozłotówki i błyszczące, jak sto pięćdziesiąt.
-J-jak?! Skąd?! Komendant cię nie przyłapał?! No, nie mów mi, że na tym statku z Diwali przypłynąłeś!-warknąłem z niedowierzaniem. Komendant straży w porcie był, jak fotoradar, on nawet na kilometr zwęszy podstęp lub kradzież, więc uznałem po zeszłym skoku, że zwinięcie kilkunastu cennych świecidełek zapewni mi co najmniej ze trzy lata w areszcie. A, tu proszę! Foxy tuż pod jego nosem wynosi całą torbę kosztowności, a komendant nawet nie piśnie!
-No...robi wrażenie, co?-zapytał z chytrym uśmiechem, który ukazał jego białe zęby. Dalej niedowierzałem, jak on to do jasnej Anielki, zrobił! Gwizdnąłem pod nosem i podniosłem jeden z drogich, złotych pierścieni, wysadzanych szmaragdami i obsydianami. Obejrzałem go dokładnie ze wszystkich stron i popatrzyłem z niemym pytaniem w oczach na lisa. Ten skinął głową.
-Jak zawsze. Po połowie.-wskazał nosem na łup. Na mój pysk wpłynął pełen satysfakcji uśmiech.-Ale pod jednym warunkiem!-mina mi zrzedła.-Na następny numer idziesz ze mną!
-Co?!-syknąłem, a na mojej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. Foxy pociągnął nosem.
-Nie, to nie....-zaczął zgarniać towar do tobołka. W mojej głowie toczyła się właśnie trzecia wojna światowa. Jeśli odmówię, to mogę się pożegnać z marzeniami o urwaniu się z tego miejsca i wypłynięcia daleko, poza horyzont, na wschód, do lądu zwanym Lądem Białego Jaru. Potarłem nerwowo policzek i spojrzałem na lisa. Kurcze. Od zawsze ciągnęło mnie do podróży morskich, do przygód, do wolności. Już lepsza nawet niewola u jakiś zwariowanych plemion niż marna egzystencja w tej dziurze. Razem z Foxym mieliśmy zamiar kiedyś wyjechać, obojętnie gdzie, byle dalej od domu. A teraz, gdy jest ku temu okazja, ja się jeszcze zastanawiam, jak jakiś, kurcze, Wiliam Szekspir!
-Czekaj!-warknąłem i przytrzymałem łapą torbę z łupami.-Wchodzę!
-Doskonale!-zakrzyknął lis i zaczął merdać ogonem. Ja również mimo woli uniosłem kąciki ust na myśl o posiadaniu tylu błyskotek i to prawie za darmo!
-Ale pamiętaj, że mam już na pieńku z milicją!-dodałem i zmarszczyłem brwi. Uśmiech zszedł mi z twarzy. Nie miałem ochoty znowu uciekać przed setką rozwścieczonych ochroniarzy przez cały port.
-Pamiętam, pamiętam...-rzucił nagle czymś rozbawiony lis. Usilnie próbował powstrzymać się od parsknięcia śmiechem.-I pamiętam też, jak próbowałeś zwinąć jakiejś babci pierścionek ze złota i...
-CICHO, MILCZ, BO MI GORZEJ!-wrzasnąłem i zdzieliłem go po łbie. Nie...tego zdarzenia akurat nie chciałem pamiętać...
-Tylko delikatnie cię uprzedzam, że, jak nas złapią to zwalę winę na ciebie!-syknąłem.-Powiem, że mnie uprowadziłeś, upiłeś, naćpałeś...
-Nie zmuszam cię przecież!-oburzył się Foxy i nastroszył się.-Po prostu powiedz, że nie chcesz!
-Chcę! Wierz przecież, że nie zrezygnuję z takiej zapłaty!-zirytowany wskazałem na klejnoty i podniosłem lisa za skórę na karku, tak, aby był na wysokości mojego pyska.-Ale, jeśli coś pójdzie nie tak to kaucje zapłacisz z tego oto dobytku!
-Dobra, dobra...-jęknął a ja postawiłem go na ziemi. Spojrzał na mnie spode łba i za strzygł prawym uchem, na którym wisiał niewielki, złoty kolczyk.-Ale wtedy płacę z TWOJEJ połowy!
Zaznaczył dokładnie słowo "twojej" i zarzucił pakunek na plecy.-Chodź, poszwendamy się!
-Ehh...znowu do Złamanej Strzały? Będą tam tłumy!-zamarudziłem. Ów bar był teraz ostatnim miejscem w którym pragnąłem się zjawić.-No, co? Nie lubię pić w tłoku!
-Dobra...to do mnie. Kilka kieliszków dobrze ci zrobi!-stwierdził z zadowoleniem i wyszedł przez próg mojego pokoju.-Idziesz?
-Tak, tak...-powiedziałem szybko i, jak normalne istoty wyszliśmy drzwiami.
***
Do mieszkania Foxy'ego trochę się szło. Zaraz po wejściu rzuciłem się na wielką, puchatą pufę, a lis postawił na niskim stoliku dwa kieliszki Ognistej Whisky.
-Serio? Masz zamiar to wypić?-skrzywiłem się i wziąłem swoją kolejkę, gdy kolega wyjął z piwniczki dwie butelki piwa. Z uniesionymi brwiami gapiłem się, jak lis miesza whisky z piwem i miodem. Wypiłem na raz trunek, a na moim pysku pojawił się grymas wywołany smakiem. Ognista Whisky ma to do siebie, że nie sposób nie skrzywić się przy jej siarczystym smaku. Jest też nazywana Krzywimordą.
-Tsaaaaa...-potwierdził moje obawy lis i zasiadł po przeciwnej stronie stolika. Nalał sobie tego shejka do małej, drewnianej miski. Zaczął szybko chłeptać zawartość.
-Dobre! Spróbuj!-zachęcił mnie i oblizał wargi. Ja osobiście wolałem zostać przy trzech kieliszkach whisky, niż mieszać ją z piwem, bo różne rzeczy się mogą stać (w sumie to jest dobre, ale kategorycznie NIE mieszać z mlekiem...).
-Ja chyba podziękuje...-stwierdziłem i rozejrzałem się po domu. Był w całości wykonany drewna, przypominał kulę. Miał okrągłe ściany, okrągłe okna z cienkimi firankami w kremowym kolorze. Za leża służyły duże pufy, wypchane pierzem i jakimś innym badziewiem. Domek był przytulny i dobrze urządzony, chociaż na półkach walały się jakieś rodzinne bibeloty, takie, jak łyżki, czy chochelki przekazywane z pokolenia na pokolenie.
-Ej, coś się tak zamyślił!-Foxy potrząsnął mną i od nowa napełnił miskę piwem.
-Nie, nic-mruknąłem w odpowiedzi.-Kiedy następna akcja?
-Yhmm...o hyhyhe...-stwierdził w odpowiedzi, zanurzając pysk w swojej miszance.
-Co?-zmrużyłem oczy i zrobiłem minę w stylu "Eee...co?". Lis jedynie przewrócił oczami.
-Mówiłem, że w sobotę!-oznajmił, prychając, by pozbyć się resztek piwa z nosa.-Masz sprzęt?
-Zależy. co potrzebne...-odparłem i chwyciłem drugą szklankę alkoholu. Tym razem delektowałem się smakiem trunku, jak jakiś, kuźwa, degustator.
-Achh...to co zwykle!-prychnął podrażniony i z lekka nietrzeźwy.-Siebie, mnie i torbę...nic więcej!
-Ja się już będę zbierał...-stwierdziłem i poklepałem po plecach pana Wypiję-mleko-piwo-i-miód-i-nadal-będę-trzeźwy. On to musi mieć naprawdę mocną głowę.
-Dobra...-zacmokał ze zniesmaczeniem lis i zdrowo pociągnął z mojej ostatniej szklanki Ognistej Whisky.-Pamiętaj, sobota, wieczór, port...
-Yhmm...-mruknąłem i wyszedłem z jego domostwa.
-Na polowanie miałem iść...-przypomniałem sobie, strzelając mocnego facepalma i patrząc na położenie słońca.-Mam jeszcze czas...-pomyślałem i ruszyłem w kierunku Łowisk.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Uff...
Mój najcięższy tydzień w życiu mam za sobą!
Przepraszam, ale nie wyrabiam i do końca kwietnia notki będą się pojawiały nieregularnie i rzadko. Niedługo pojawi się następny treaser, bo na chwilę obecną naprawdę nie mam siły na nic.
Pozdrawiam!
Goldbox