Obserwatorzy

niedziela, 16 kwietnia 2017

Rozdział 2~Moje rozterki miłosne

Łowiska to duże sawanny, które o tej porze roku bujnie pokrywają swą zwykle zasuszoną, popękaną powierzchnię zieloną, soczystą trawą, co przyciąga parzystokopytne. Foxy coś tam wspominał jeszcze w drodze do jego domu o niewielkim stadzie gnu, które przywędrowało tu wczoraj po południu. Może wszyscy moi zwariowani sąsiedzi nie pozabijali mi wszystkiego i zostawili dla mnie jakiś smaczny kąsek? Jak zwykł mawiać lis " bawół z rana, jak śmietana!". Postanowiłem ruszyć okrężną drogą od zachodu skąd rozciągał się widok na Pustynię Makali i Góry Mgliste, gdzieś na horyzoncie. Daleko, za Wielką Rzeką majaczyły niewielkie, powykręcane w aktorskich pozycjach drzewa. Zastanawiałem się kiedyś, czy ktoś je tak kiedyś ustawił, czy same wyrosły na pozycję "damy w opałach". Usłyszałem szmer. Momentalnie przywarłem do ziemi i nastroszyłem uszy. Wraz z delikatnymi, miarowymi podmuchami suchego wiatru niosły się ciche szepty.
-Diwali, cichaj!-pierwszy, najwyraźniej mocno zirytowany rozmówca warknął na tyle cicho, by czujne zazwyczaj antylopy pasące się sto metrów dalej nie usłyszały, a na tyle głośno, że wypowiedź zarejestrowały moje uszy.
-Zamknij się  Miujiza!-syknął ktoś w krzakach po mojej prawej stronie do głosu na wprost mnie.
-Oboje zamknąć jadaczki!-szepnął ktoś po lewej. Ostrożnie wycofałem się do tyłu i obszedłem towarzystwo. Podkradłem się ostrożnie do stada i wypatrzyłem tłustą, dużą antylopę gnu, która pasła się kilka metrów od zbitego w ciasny kłębek stada.
-Idealnie!-pomyślałem i wysunąłem długie pazury. Moja czarna grzywa powiewała do tyłu. Czyli wiatr też mi sprzyja. Znów usłyszałem szmer. Ktoś podkradł się z drugiej strony. No, nie. Były to trzy ktosie. Trzy lwy w młodym wieku, ledwie nastolatki. Nie znałem ich, byłem na oko wyraźnie starszy. Trio szeptaczów (jak się domyśliłem) również najwyraźniej miało ochotę na tłustą sztukę.
-Co to, to nie...-szepnąłem w duchu i krok po kroku zanurzyłem się w soczyście zielonej trawie. Gnu, którą sobie upatrzyłem zdąrzyła zmienić swoje położenie. Była kilkanaście metrów ode mnie. Zdenerwował mnie lekko fakt, że podrostki, które kręciły się przy stadzie nie odstępują mnie na krok. Byli teraz trochę z tyłu po lewej stronie, a perfidnie stałem tam, gdzie osłaniała mnie gęsta trawa. Antylopa zdąrzyła podejść wystarczają co blisko.
-Na trzy...-usłyszałem w trawie. Uśmiechnąłem się złośliwie.
Raz...
Naprężyłem mięśnie i podszedłem krok bliżej.
Dwa...
Starałem się opanować kpiący chichot i skupić się na pasącym się nieopodal obiadku.
Trzy...
Wystartowałem na "t" niczym z armaty wprost na roślinożerce. Uderzyłem w bok zwierzęcia i jednym ruchem powaliłem na ziemię. Krew trysnęła, gdy przegryzłem tchawicę gnu. Szkarłatna ciecz spływała mi po czarnych zaczątkach grzywy i po pysku. Dyszałem ciężko i z trudem opanowałem śmiech, gdy usłyszałem, że lwy zatrzymały się wpół kroku z rozdziawionymi pyszczkami. Pewnie mój szybki start ich zaskoczył. Najzwyczajniej w świecie wbiłem zęby w udko antylopy i z zapałem połknąłem pierwszy kęs. Trio stało niecałe trzy metry ode mnie i wpatrywało się w mnie, jak sroka w gnat. Tymczasem ja wbiłem się już czwarty raz w zadek gnu i łapczywie pochłaniałem kolejne kawałki. Mmm...tyle białka i witaminek!
-Ej, ty!-lew, który stał z przodu postanowił zabrać głos. Nawet na niego nie spojrzałem. Posiłek wydawał się być bardziej interesujący.
-Taaak?...-zapytałem mało przyjemnym tonem.
-Zwinąłeś NASZĄ zdobycz!-podchwycił drugi. Przeniosłem spojrzenie z antylopy na przybyszy. Pierwszy miał sierść w piaskowym odcieniu i o ton ciemniejszą grzywkę. Jego zielone oczy były jasne i przepełnione irytacją. Drugi był drobniejszy, miał jasnobrązowe umaszczenie i czarną grzywkę. Trzeci, najmniejszy i najdrobniejszy był posiadaczem ciemnobrązowego futra i czarnej, potarganej grzywki. Jego duże, szafirowe oczy spoglądały na mnie spod przymrużonych powiek.
-Aaa...nie widziałem, żeby była podpisana...-wyprostowałem się, a moja kruczoczarna grzywa zatańczyła w lekkich podmuchach wiatru. Tak, Sail rzuć jakimś epickim tekstem i zostaniesz królem ciętych ripost! Byłem o półtora głowy wyższy od największego z trójki, jednak zdecydowanie chudszy i drobniejszy.-Miujiza and company, jak mniemam...
-Skąd...
-Ma się sposoby...-uciąłem i spojrzałem na słońce. Już późno.-Wasze wrzaski nawet trupa obudzą...
-A ty niby kim jesteś?-spytał Diwali (ten drugi) i zmarszczył brwi.
-Lwem, który nie lubi, jak mu się przeszkadza w jedzeniu.-kategorycznie nie miałem teraz jakiejś specjalnej ochoty, aby z nimi rozmawiać.-Chcecie czegoś jeszcze?
-Chodziło o imię...-wymruczał Miujiza pod nosem.
-Nie najgorzej słyszę!-warknąłem i wyciągnąłem pazury.
-W to śmiałbym wątpić...-syknął Diwali. Warknąłem ostrzegawczo i podszedłem bliżej. Trzech na jednego. Miujiza ryknął, albo próbował zaryczeć. Wyszedł z tego ledwie pisk. Zaczerwienił się, jak dorodny burak, przez jasne futro było to wyraźnie widać.  Uśmiechnąłem się pod nosem i zaryczałem. Mój ryk może nie był jakiś nadzwyczajny i co chwilę się wznosił i opadał, ale był za to donośny, (ekhem, ekhem...PRAWIE)  jak u dorosłego samca. Nagle coś, jak torpeda we mnie wpadło. Tajemniczt ktoś powalił mnie na ziemię i przygniótł całym ciężarem. Ryk, jaki rozległ się po Łowiskach był głośny i dumny. W walce z dorosłym samcem nie miałem dużych szans. Zrzuciłem go jakoś z siebie i wstałem na nogi. Zgadnijcie kogo zobaczyłem...
-Khari, ty idioto!-warknąłem i zszedłem z agresora. Mój jakże wspaniały brat patrzył na mnie z dezaprobatą. Jego idealnie ułożona, czarna grzywa, była gęsta i prawie pełna. Brunatny odcień futra kontrastował z zimnymi, błękitnymi oczami.
-Sail, Sail, Sail...-zaczął i zacmokał z niezadowoleniem.-Naprawdę upadłeś TAK nisko, aby zaczepiać jakieś małe futrzaki?
-Nie twoja sprawa!-syknąłem i zmrużyłem oczy.-A mój wspaniały braciszek wspaniałomyślnie je ratuje? Pff...może jeszcze popcorn przyniosę i zrobi się z tego komedia?
-Komedią jest twoje życie...-uciął i przytruchtał do mojego śniadania. Z zapałem wbił kły w mięso.
-Z całym szacunkiem poradzilibyśmy sobie sami!-mruknął Miujiza. Jego wierna świta stała za nim i tylko patrzyła.
-Taaak...z pewnością!-zaśmiałem się, ale w chichocie nie było ani grama rozbawienia. Prędzej wkurzenie.
-Możesz już sobie iść...-powiedział Khari patrząc na mnie znacząco. Oblizał pysk z zadowoleniem.
-Aha...czyli miałem ci tylko upolować śniadanie i sobie iść? Polować nie umiesz?-fuknąłem i odszedłem bez usłuchania odpowiedzi. Nie miałem na to ochoty. Nie chciałem go już nigdy więcej widzieć.

                                                                            ***

-Stary, ja nie chcę słyszeć o ŻADNEJ odmowie! Idziesz ze mną i już!-warknął Foxy stojąc już od kilku dobrych minut w drzwiach mojego skromnego domostwa i prawiąc mi kazania o aspołeczności, na którą (jego zdaniem) cierpiałem. Teraz skubany rudzielec chciał mnie wyciągnąć z ciepłego, przytulnego, domowego zacisza do najgłośniejszego i najbardziej popularnego klubu na tym wygwizdowiu.
-Jejku, Foooooooooxy! Ja nie chcę nigdzie iść!-zamarudziłem w końcu przerywając jego niekończący się monolog. Jak już się lis rozkręcił to potrafił godzinami (dosłownie i w przenośni) nawijać na przykład o wyższości Nutelli nad zwykłymi przecierami.-Tam będzie głośno i...i...nie fajnie, a ja nie mam zamiaru zalewać się na amen!
-Oj, no Sail, dramatyzujesz, jak jakaś panienka! Kilka kolejek i wychodzimy!-zajęczał Lisiasty i zrobił minę niesłusznie kopniętego szczenięcia.
-Przypominam, że rano wypiłeś mleko z piwem i miodem, może już wystarczy?-zasugerowałem z nadzieją w głosie.
-Kira też tam będzie!-szepnął konspiracyjnie i poruszył wymownie brwiami.-No co ty, dla niej nie pójdziesz?
Na dźwięk imienia "Kira" za strzygłem uszami i prychnąłem pod nosem. Lwica była piękna, miała bardzo rzadki, liliowy odcień futra i piękne, błyszczące zielone oczy, które zawsze błyskały wesołymi iskierkami. Miała delikatne rysy i zgrabną figurę. Pięć białych kropek pod lewym okiem dodawało jej uroku. Była wprost ideałem, zawsze uśmiechnięta i chętna do pomocy. Problem był jeden. Ona mnie nie kochała. Kilka miesięcy temu poznaliśmy się podczas potańcówki w jednej z przydrożnych tawern. Bawiliśmy się razem świetnie, zostaliśmy do wieczora. Gdzieś po paru tygodniach znajomości zaprosiłem ją na spacer. O zachodzie słońca przyszedłem pod jej jaskinię i wybraliśmy się razem na sawannę. Złociste promyczki zachodzącego za Górami Mglistymi słońca pięknie oświetlały jej puszyste futerko, na którym wdzięcznie odbijały się jego ostatnie refleksy. Zielone oczka mieniły się niczym kalejdoskop. Usiedliśmy nad wodopojem, który łagodnie falował pod wpływem delikatnego wiaterku rozwiewającego moją wystrzempioną grzywkę. Wtedy jej to powiedziałem. Te dwa, przepełnione miłością słowa. Kocham Cię. Spojrzała wtedy na mnie uśmiechając się delikatnie. Jej odpowiedź była druzgocąca. Moje uczucia wtedy zaszalały, a adrenalina sprawiała, że nie do końca potrafiłem przetrawić te słowa. Sail...jesteś cudowną osobą...naprawdę, ja bardzo Cię lubię, ale...nie kocham. Przepraszam. Kiedy odeszła bez słowa pożegnania zaczerwieniłem się ze wstydu i żalu. Uczucia zniknęły gdzieś, pojawiła się gorycz. Musiałem wtedy dać upust emocjom. Tego feralnego dnia padło na Foxy'ego. Lis znosił wszystkie obelgi ciskane w niego ze spokojem, nawet nie protestując, nie pytając o co chodzi, a moja ślepa furia powoli zamieniała się w rozżalenie. Ten sam ja, który z szaleństwem w oczach wymyślał coraz to nowsze winy lisa w odrzuceniu go przez Kirę, teraz leżał płacząc na ziemi. Foxy nic nie powiedział tylko położył się obok i przytulił do mnie. Szczerze to jest on jedynym zwierzęciem na sawannie, które widziało mnie płaczącego jak dziecko, z jeszcze bardziej potarganą niż zazwyczaj grzywą, szklistymi, pełnymi łez oczami i drżącą dolną wargą. No, cóż, rozstania się zdarzają.

-Ajjj, Sail, widzę, że nadal ci się podoba!-prychnął Lisiasty tonem znawcy tematu i podrapał się po podbródku. Kilka niewielkich ziarenek żwiru potoczyło się po akacjowej podłodze.
-Nie, nie podoba mi się!-warknąłem trochę zbyt szybko. Mam za długi język.
-Idziesz i koniec!-fuknął futrzak i wyszedł trzaskając drzwiami. Aha. Poszedłem do swojego pokoju i wlepiłem zmęczony wzrok w ścianę. Nie. Nigdzie nie dam się wyciągnąć...

                                                                            ***

Po kilku godzinach szedłem już u boku lisa rozmasowując obolały policzek. Pomyśleć, że taki mały zwierz, a taki silny, prawy sierpowy. Weszliśmy do miasta. Opiszę w skrócie. Syf. Wszędzie walały się butelki po trunkach, kawałki kości i uzębienia. Byliśmy w tej gorszej części zabudowań. Zawsze mnie to dziwiło, dlaczego taki zarąbisty bar postawiono na takim brudnym zadupiu. Neonowy szyld "Arkadia" był widoczny z bardzo daleka.
-No, to sobie pobalujemy!-oznajmił Foxy i kopniakiem otworzył drzwi.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witam wszystkich z powrotem!
Trochę mi nie wyszło, gdy mówiłam, że rozdział będzie niebawem, ale co tam! *uchyla się przed lecącymi w jej stronę zgniłymi pomidorami*
Wiem, że krótko i drętwo, ale...dobra, nie mam żadnej sensownej wymówki XD. W następnych rozdziałach będzie więcej akcji i za dwie, trzy notki będzie wieeeeeeeeeeeeeeeeeeelki przeskok w czasie (mam nadzieję) i wprowadzę jednego z bohaterów z treasera. Za niedługo opublikuję nowe obrazki w zakładce "Treasery", jak już ją stworze, co zajęłoby mi pewnie kilkanaście minut, ale z natłoku nauki, projektów i ogólnego szkolno-świątecznego szaleństwa mogę znaleźć tylko chwilę na jedzenie i inne potrzebne do życia rzeczy.
Tak więc, Wesołych Świąt, niechaj Jezus Zmartwychwstały zagości w waszych sercach na cały okres świąt i nie tylko!
Pozdrawiam!~Goldbox

niedziela, 26 marca 2017

#1~Ogarnianie grzywy

Nienawidzę poranków. No, ja mogę zrozumieć, że nasze kochane słońce musi świecić, ale na przodków, dlaczego akurat zawsze prosto na mój pysk?! Uhh, dobrze, że przynajmniej ta grzywka do czegoś się nadaje, może nie jest najokazalsza, ale roletą jest wprost wspaniałą. Tak, czy siak, trzeba w końcu wstać. Zawsze wstaję, zaraz po wschodzie słońca, bo cierpię na swego rodzaju bezsenność. Od wczesnego dzieciństwa miałem swego rodzaju problemy z psychiką, a konkretniej, to męczyły mnie koszmary i halucynacje. Jednak wszystko kończyło się wraz z nadejściem światłości, która zstępowała łaskawie z niebios i operowała promieniami na moją twarz. Ziewnąłem i przeciągnąłem się leniwie, gdy ciepły, suchy wiatr wdarł się przez otwarte drzwi tarasu do mojego pokoju. Moje aktualne miejsce zamieszkania przypomina trochę Norę z Harrego Pottera. Wszystko ma konstrukcję domku  na drzewie, a w moim pokoju po lewej stronie jest półka z ziołami i pamiątkami rodzinnymi, dalej jest niski stolik z mocnego, akacjowego drewna, a obok leży posłanie z wełnianych kocy od babki i antylopich skór. Po prawej jest taka moja, ekhem, pracownia. Lubię eksperymentować z różnymi miksturami i wywarami, tak więc wypalone dziury w drewnianych ścianach i ślady eksplozji, jak i moje niecodzienne uczesanie nie jest niczym niezwykłym. A centralnie naprzeciwko wejścia jest ulokowane olbrzymie okno, a właściwie wyrwana ściana i balkon. Przy moim leżu, jak zwykle stała duża, drewniana miska z wodą i niewielka imitacja szczotki z włosia z ogona słonia. Przemyłem pysk wodą i odkryłem małą karteczkę przyczepioną do szczotki. Ogarnij tą grzywę. No, i wszystko jasne! Chcąc nie chcąc wziąłem w łapę narzędzie tortur i usilnie próbowałem poskromić dziki gąszcz mojej grzywki. Jednak to nie takie proste, gdy nie masz kciuków. Wojna z włosami zajęła mi dłuższą chwilę i zakończyła się pomyślnie dla mojego gniazda. Ehh, jeszcze kiedyś wygram. Odwróciłem łeb z zamiarem zejścia na śniadanie, a na przystawkę dostałem solidny cios od drewnianej półki, wiszącej nad posłaniem.
-No, cholera jasna!-wrzasnąłem i odskoczyłem od przeciwnika. Na mojej głowie zaczął pulsować ból. Dotknąłem bolącego miejsca i zasyczałem przez zaciśnięte zęby.-Trzeba coś z tym zrobić...
-Ej...pssssst! Sail! Chodź!-usłyszałem zduszony szept dochodzący spod okna. Podszedłem do balustrady i zamarłem. Kilkanaście metrów nad ziemią wisiał mój najlepszy kumpel, lis Foxy, który z nerwowym uśmiechem i dziwnym tikiem w prawym uchu, uwieszony był drewnianego dzyndzla.
-H-hej Sail! Czy...czy nie byłbyś tak uprzejmy i łaskawie byś mi nie pomógł?-spytał przez zaciśnięte z wysiłku zęby.
-Ano, tak...-stwierdziłem od niechcenia i wyciągnąłem po niego łapę. Z wielką ulgą chwycił się jej i wdrapał z moją pomocą na parapet. Odetchnął głośno i zdjął z grzbietu niewielką torbę.
-Patrz, co mam! Prościutko z Finegan, jeszcze ciepłe!-powiedział przyciszonym głosem z wyraźną dumą i wysypał przed moimi łapami zawartość tobołka. Na akacjową podłogę wysypał się grad złotych, srebrnych i platynowych pierścieni, kilka kolczyków zapewne z najdroższego drewna w całym Finegan i kłębek kryształowych i Bóg wie jeszcze jakich wisiorków, zawieszek, talizmanów i naszyjników. Moje oczy zrobiły się okrągłe, jak pięciozłotówki i błyszczące, jak sto pięćdziesiąt.
-J-jak?! Skąd?! Komendant cię nie przyłapał?! No, nie mów mi, że na tym statku z Diwali przypłynąłeś!-warknąłem z niedowierzaniem. Komendant straży w porcie był, jak fotoradar, on nawet na kilometr zwęszy podstęp lub kradzież, więc uznałem po zeszłym skoku, że zwinięcie kilkunastu cennych świecidełek zapewni mi co najmniej ze trzy lata w areszcie. A, tu proszę! Foxy tuż pod jego nosem wynosi całą torbę kosztowności, a komendant nawet nie piśnie!
-No...robi wrażenie, co?-zapytał z chytrym uśmiechem, który ukazał jego białe zęby. Dalej niedowierzałem, jak on to do jasnej Anielki, zrobił! Gwizdnąłem pod nosem i podniosłem jeden z drogich, złotych pierścieni, wysadzanych szmaragdami i obsydianami. Obejrzałem go dokładnie ze wszystkich stron i popatrzyłem z niemym pytaniem w oczach na lisa. Ten skinął głową.
-Jak zawsze. Po połowie.-wskazał nosem na łup. Na mój pysk wpłynął pełen satysfakcji uśmiech.-Ale pod jednym warunkiem!-mina mi zrzedła.-Na następny numer idziesz ze mną!
-Co?!-syknąłem, a na mojej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. Foxy pociągnął nosem.
-Nie, to nie....-zaczął zgarniać towar do tobołka. W mojej głowie toczyła się właśnie trzecia wojna światowa. Jeśli odmówię, to mogę się pożegnać z marzeniami o urwaniu się z tego miejsca i wypłynięcia daleko, poza horyzont, na wschód, do lądu zwanym Lądem Białego Jaru. Potarłem nerwowo policzek i spojrzałem na lisa. Kurcze. Od zawsze ciągnęło mnie do podróży morskich, do przygód, do wolności. Już lepsza nawet niewola u jakiś zwariowanych plemion niż marna egzystencja w tej dziurze. Razem z Foxym mieliśmy zamiar kiedyś wyjechać, obojętnie gdzie, byle dalej od domu. A teraz, gdy jest ku temu okazja, ja się jeszcze zastanawiam, jak jakiś, kurcze, Wiliam Szekspir!
-Czekaj!-warknąłem i przytrzymałem łapą torbę z łupami.-Wchodzę!
-Doskonale!-zakrzyknął lis i zaczął merdać ogonem. Ja również mimo woli uniosłem kąciki ust na myśl o posiadaniu tylu błyskotek i to prawie za darmo!
-Ale pamiętaj, że mam już na pieńku z milicją!-dodałem i zmarszczyłem brwi. Uśmiech zszedł mi z twarzy. Nie miałem ochoty znowu uciekać przed setką rozwścieczonych ochroniarzy przez cały port.
-Pamiętam, pamiętam...-rzucił nagle czymś rozbawiony lis. Usilnie próbował powstrzymać się od parsknięcia śmiechem.-I pamiętam też, jak próbowałeś zwinąć jakiejś babci pierścionek ze złota i...
-CICHO, MILCZ, BO MI GORZEJ!-wrzasnąłem i zdzieliłem go po łbie. Nie...tego zdarzenia akurat nie chciałem pamiętać...
-Tylko delikatnie cię uprzedzam, że, jak nas złapią to zwalę winę na ciebie!-syknąłem.-Powiem, że mnie uprowadziłeś, upiłeś, naćpałeś...
-Nie zmuszam cię przecież!-oburzył się Foxy i nastroszył się.-Po prostu powiedz, że nie chcesz!
-Chcę! Wierz przecież, że nie zrezygnuję z takiej zapłaty!-zirytowany wskazałem na klejnoty i podniosłem lisa za skórę na karku, tak, aby był na wysokości mojego pyska.-Ale, jeśli coś pójdzie nie tak to kaucje zapłacisz z tego oto dobytku!
-Dobra, dobra...-jęknął a ja postawiłem go na ziemi. Spojrzał na mnie spode łba i za strzygł prawym uchem, na którym wisiał niewielki, złoty kolczyk.-Ale wtedy płacę z TWOJEJ połowy!
Zaznaczył dokładnie słowo "twojej" i zarzucił pakunek na plecy.-Chodź, poszwendamy się!
-Ehh...znowu do Złamanej Strzały? Będą tam tłumy!-zamarudziłem. Ów bar był teraz ostatnim miejscem w którym pragnąłem się zjawić.-No, co? Nie lubię pić w tłoku!
-Dobra...to do mnie. Kilka kieliszków dobrze ci zrobi!-stwierdził z zadowoleniem i wyszedł przez próg mojego pokoju.-Idziesz?
-Tak, tak...-powiedziałem szybko i, jak normalne istoty wyszliśmy drzwiami.

***
Do mieszkania Foxy'ego trochę się szło. Zaraz po wejściu rzuciłem się na wielką, puchatą pufę, a lis postawił na niskim stoliku dwa kieliszki Ognistej Whisky.
-Serio? Masz zamiar to wypić?-skrzywiłem się i wziąłem swoją kolejkę, gdy kolega wyjął z piwniczki dwie butelki piwa. Z uniesionymi brwiami gapiłem się, jak lis miesza whisky z piwem i miodem. Wypiłem na raz trunek, a na moim pysku pojawił się grymas wywołany smakiem. Ognista Whisky ma to do siebie, że nie sposób nie skrzywić się przy jej siarczystym smaku. Jest też nazywana Krzywimordą.
-Tsaaaaa...-potwierdził moje obawy lis i zasiadł po przeciwnej stronie stolika. Nalał sobie tego shejka  do małej, drewnianej miski. Zaczął szybko chłeptać zawartość.
-Dobre! Spróbuj!-zachęcił mnie i oblizał wargi. Ja osobiście wolałem zostać przy trzech kieliszkach whisky, niż mieszać ją z piwem, bo różne rzeczy się mogą stać (w sumie to jest dobre, ale kategorycznie NIE mieszać z mlekiem...).
-Ja chyba podziękuje...-stwierdziłem i rozejrzałem się po domu.  Był w całości wykonany drewna, przypominał kulę. Miał okrągłe ściany, okrągłe okna z cienkimi firankami w kremowym kolorze. Za leża służyły duże pufy, wypchane pierzem i jakimś innym badziewiem. Domek był przytulny i dobrze urządzony, chociaż na półkach walały się jakieś rodzinne bibeloty, takie, jak łyżki, czy chochelki przekazywane z pokolenia na pokolenie.
-Ej, coś się tak zamyślił!-Foxy potrząsnął mną i od nowa napełnił miskę piwem.
-Nie, nic-mruknąłem w odpowiedzi.-Kiedy następna akcja?
-Yhmm...o hyhyhe...-stwierdził w odpowiedzi, zanurzając pysk w swojej miszance.
-Co?-zmrużyłem oczy i zrobiłem minę w stylu "Eee...co?". Lis jedynie przewrócił oczami.
-Mówiłem, że w sobotę!-oznajmił, prychając, by pozbyć się resztek piwa z nosa.-Masz sprzęt?
-Zależy. co potrzebne...-odparłem i chwyciłem drugą szklankę alkoholu. Tym razem delektowałem się smakiem trunku, jak jakiś, kuźwa, degustator.
-Achh...to co zwykle!-prychnął podrażniony i z lekka nietrzeźwy.-Siebie, mnie i torbę...nic więcej!
-Ja się już będę zbierał...-stwierdziłem i poklepałem po plecach pana Wypiję-mleko-piwo-i-miód-i-nadal-będę-trzeźwy. On to musi mieć naprawdę mocną głowę.
-Dobra...-zacmokał ze zniesmaczeniem lis i zdrowo pociągnął z mojej ostatniej szklanki Ognistej Whisky.-Pamiętaj, sobota, wieczór, port...
-Yhmm...-mruknąłem i wyszedłem z  jego domostwa.
-Na polowanie miałem iść...-przypomniałem sobie, strzelając mocnego facepalma i patrząc na położenie słońca.-Mam jeszcze czas...-pomyślałem i ruszyłem w kierunku Łowisk.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Uff...
Mój najcięższy tydzień w życiu mam za sobą!
Przepraszam, ale nie wyrabiam i do końca kwietnia notki będą się pojawiały nieregularnie i rzadko. Niedługo pojawi się następny treaser, bo na chwilę obecną naprawdę nie mam siły na nic.
Pozdrawiam!
Goldbox

poniedziałek, 13 marca 2017

Przepraszam...apokalipsa nadchodzi

Bardzo Was przepraszam, że od tak dawna nic nie wstawiam, ale mam teraz dość trudną sytuację w domu, problemy w szkole i ogólne brakuje mi na wszystko czasu. Wolne chwilę muszę teraz spędzać na nauce do egzaminów i innych kartkówek, nie kartkówek itd. Wiem, że już od prawie miesiąca czekacie na pierwszy rozdział i bardzo mi przykro, że nie mogę się wyrobić na czas, ale sami wiecie. Niedługo opublikuję nowy treaser, muszę go tylko poprawić i dodać cienie, sklecić jakoś opis postaci, żeby to jakoś poprawnie językowo wyglądało. Rozdział powinien pojawić się do 18/03/17, naprawdę się staram ze wszystkim zdążyć. Toczę właśnie III wojnę światową z polskim i angielskim, i w porównaniu z nimi ZSRR i III Rzesza to był pikuś.




Tutaj macie zdjęcie mojego kota, który w tym właśnie momencie rozsiewa wokół siebie aurę nadchodzącej apokalipsy. Wiecznie niezadowolone stworzenie. Swoją drogą on ma zawsze taką minę... (Krótki dialog, zabawa ze sznureczkiem XD)
Ja: Maniek! Maniek, łap sznureczek!
Maniek: No, czego ty ode mnie wariatko chcesz? Nie będę się bawił, spać mi się chce!
Ja: Powinieneś być bardziej ruchliwy...poza tym...ty 24h na dobę śpisz!
Maniek: No, jak mnie tym miziasz po twarzy to na pewno świetnie się bawię!
Ja: Wyglądasz na smutnego...przytulić cię?
Maniek: Zmieniłem zdanie! Już się bawię! Tylko mnie nie przytulaj!

Pozdrawiam!~Goldbox

sobota, 25 lutego 2017

Treaser 1

No, więc zaczynamy od bohatera, którego wymyśliłam jeszcze za czasów bloga o Machafuko i był on w kilku wersjach. W końcu jednak zdecydowałam się na tą początkową, bo najbardziej pokrywała się z jego charakterem i...pewną cechą szczególną. Na początku mojej przygody z KL czytałam wiele blogów o tej tematyce, a to o Kovu i Kiarze, to o Luce i Natharisie, o dalszych losach, lwich pokoleń (pozdrawiam autorów xp) i  w czasie czytania (jako, że mam buuuuujną wyobraźnię) wkręcałam naszego Skrytobójcę w wir wydarzeń z niektórych historii. Ta postać jest przeze mnie kreowana i poprawiana przez kilka miesięcy, spędziłam szmat czasu pracując nad jej wyglądem, charakterem, historią, stosunkami do innych Skrytobójców. Kiedy był jeszcze w procesie powstawania, na początku miał nazywać się Nari i miał wyglądać mniej więcej, jak Nuka z KL 2, jednak postanowiłam, że będzie on w całości wymyślony, opracowany przeze mnie i nie będę go robić na podstawie jakiegokolwiek szablonu...(dobra, koniec mojej paplaniny)

Przedstawiam Wam...Amare...

(proszę o nie kopiowanie, mój własnoręcznie namalowany obrazek.
Ten znaczek (bazgroł) na ramieniu to symbol Lwiej Straży)


Teraz kilka pytań na temat Amare...
Jakie są wasze odczucia i przemyślenia w związku z nim?
Czy wydaje się wam ciekawym bohaterem?
Co za szczególna cecha/choroba go wyróżnia? *Nie spojleruj Goldbox!*
Czy napisy na obrazku mogą mieć związek z jego przeszłością?

-------------------------------------------------------------------------------------------
Uff, pierwszego Skrytobójcę mamy z głowy!
Przepraszam, że tak długo czekacie na rozdział, ale właśnie toczę III wojnę światową
polskim i matematyką (potrzebuję sojuszników...help me!) i nie mam czasu
na pisanie, spanie, dzwonienie, czytanie i inne przyjemności...
Pozdrawiam! (mówi z nerwowym tikiem w powiece znad stronnic
podręcznika do matematyki)
Goldbox 


Treasery

Hello, friends!
Mam dzisiaj dla Was informacje dotyczącą bohaterów bloga. Co jakiś czas będą pojawiać się treasery, czyli obrazki, które będą przedstawiały postacie w nieco niezrozumiały, zagadkowy sposób. Pod każdą z takich ilustracji będą pytania, na które będziecie odpowiadać Wy, czytelnicy. Udzielajcie takich odpowiedzi, jakie wydają Wam się najbardziej prawdopodobne lub po prostu opiszcie wasz stosunek do treasera, jak go odbieracie i jakie macie w związku z postacią na nim przedstawioną przeczucia. Najbliższy treaser ukaże się około 25.02.2017r.
Pozdrawiam!
Goldbox

piątek, 10 lutego 2017

Prolog

Lubicie słuchać historii? Odpłynąć w objęcia wyobraźni i stwarzać nieskończone wizje dawnych wydarzeń? Zamknąć oczy i dać się ponieść fantastycznym przygodom z opowieści waszych babć, przy trzasku kominka, leżąc na wygodnych posłaniach z liści i antylopich skór? Tak...ja także. Uwielbiałem słuchać bajań swojej jedynej babci. Była niezwykłą lwicą, bardzo spokojną i wyrozumiałą z charakteru. Kochałem ją całym sercem. Uwielbiałem odwiedzać ją w jej małym, przytulnym domku w głębi lasu na wzniesieniu. Mieszkała samotnie, w małym zagajniku ulokowanym na szczycie góry. Z góry przed deszczem osłaniały liście rozległych koron niewielkich drzew. Gałęzie wokół jej domostwa były poobwieszane różnymi butelkami z przyprawami i sznurkami z lampionami, które wieczorami świeciły ciepłym, pomarańczowym blaskiem. Dawniej, gdy słońce chowało się za horyzont, a matka, jak zwykle nie miała dla mnie czasu, babka zajmowała się mną i opowiadała mi najróżniejsze historie o dobrych wróżkach i chochlikach mieszkających w gęstwinach drzew, o pięknych driadach, nocami pluskających się w strumieniach i jeziorkach, gdzieś w magicznej krainie. Mawiała o wielkich bitwach i wygranych podbojach, o odważnych bohaterach, którzy poświęcili życie dla ojczyzny i rodziny. Przy niej mojej wrodzonej wyobraźni puszczały wodze, a ja sam stawałem się jednym z tych silnych, mężnych lwów,zasłużonym przywódcom licznego wojska, dzielnym komendantem straży, łapiącym złoczyńców. Zamieniałem się w wielkiego króla Mungu Sprawiedliwego, pierwszego władcę naszego świata, którego historię znam już na pamięć. Walczyłem z potworami morskimi z moją piracką załogą, strącałem w czeluści całe zło ze świata i byłem poszukiwaczem skarbów, gdzieś w odległych górach Północnego Nargatu. Moje możliwości nie miały granic. Babcia zawsze śmiała się, gdy udawałem, że toczę bitwę z ogromną pumą i  jak zawsze rozlewałem swoją gorącą czekoladę, zaplątując się w jeden z wełnianych kocy, udając, że zaatakowała mnie olbrzymia anakonda, a ja pokonuje ją Mocą Ryku Starszych. Wtedy podchodziła do mnie, brała w objęcia i powtarzała " Mój mały bohater. Kiedyś będziesz wielkim wojownikiem, a mama i brat będą z ciebie tacy dumni.". Przytakiwałem jej zawsze i razem wychodziliśmy na dach domku babci, owinięci ciepło puchatymi narzutami, kładliśmy się na plecach, a ona pokazywała na gwiazdy ze słowami "Patrz, z tych gwiazd patrzą na nas wszyscy królowie z przeszłości. Kiedy będziesz samotny, to nie zapomnij, że oni pospieszą ci z pomocą. Ja także". Pamiętam dobrze jej cichy chichot, gdy robiłem zamyśloną minę i zastanawiałem się na głos, jak dorosły lew może zmieścić się w takiej małej kropce. Nie tłumaczyła mi tego, twierdząc, że niektóre rzeczy muszę odkryć sam. Kochałem ją, była dla mnie moją jedyną rodziną. Moją prawdziwą rodziną. Moja matka była wiecznie pijana i wściekła. A mój brat...cóż, on nie interesował się mną. Był w wojsku, w dziale snajperskim. Rodzina przestała się dla niego liczyć dawno temu, kłócił się z babcią, wyzywał matkę, a ja mogłem równie dobrze zginąć z łap pierwszej lepszej hieny, byłaby to dla niego jedynie rozrywka. Teraz, gdy jestem starszy, rozumiem go. Wcześniej był dla mnie zwykłym mordercą. Teraz ja również nim jestem. Posłuchajcie teraz mojej opowieści. O tym, jak zostałem Skrytobójcą.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam czytelników!

To mój pierwszy rozdział, jak mi idzie?
Postanowiłam, że, ponieważ niektórzy czytelnicy sugerowali, żebym wróciła do pisania bloga o Machafuko to napiszę jego historię od nowa. Z poprzedniej nie byłam zadowolona. Rozdziały były miejscami niejasne i poplątane, pomysłu brak, a przede wszystkim czasu i chęci. Blog o Machu był moim pierwszym, jaki założyłam i szczerze to był taki testowy, sprawdzałam na nim, czy na pewno sobie poradzę z pisaniem opowiadań, i jak działa blogspot. Teraz jestem w trakcie tworzenia nowego nagłówka i szablonu, na dobre już obeznałam się z możliwościami blogspotu, a na tą historię mam dużo pomysłów, więc nie porzucę tak łatwo tego bloga.
Pozdrawiam~Goldbox

poniedziałek, 9 stycznia 2017

Na początek...

Witam wszystkich czytelników...

Ustalmy pewne fakty...
Znajdujesz się teraz na Catanie, krainie pełnej dziwnych stworzeń, bajecznych krajobrazów, mrocznych tajemnic, na zawsze ukrytych przed światem zewnętrznym...znaczy, do dziś. Ten piękny urodzajny świat, znajdujący się w wielkim wszechświecie skrywa wiele sekretów, których wyjawić nie chce nikomu, oprócz nas.
.
.
.
.
.Akcja rozgrywa się kilka tysięcy lat przed wydarzeniami z KL1, w okresie zwanym Starożytnością. Nasz główny bohater, lew, którego imię poznacie potem dopuścił się strasznych czynów i został osadzony w Więzieniu Nichon-Ja w Północnym Norgacie. Los sprawia jednak, że dołącza do drużyny Skrytobójców, problem w tym, że w jej składzie jest psychopata, krętacz, duet wybuchowy, jeden caaaaałkiem normalny obywatel Catanu i wyrzutek, który nawet Szatana by przegadał. Razem ze swoją ekipą musi przemierzać odległe zakątki Catanu, poznawać nowe umiejętności, stawiać czoło coraz to trudniejszym wyzwaniom, a nawet plądrować latające twierdze i zamki.
Fabuła jest zrobiona trochę na podstawie powieści "Pięć Królestw", popularnej gry horror/survival Five Nights at Freddy's (którą szczerze polecam wszystkim fanom gier tej kategorii), książki "Zwiadowcy" i mojej własnej wersji KL.

To tyle o fabule. Mam jeszcze kilka spraw do wyjaśnienia. Otóż wygląd bloga może się co chwila zmieniać, proszę o wybaczenie (nie zsyłajcie mnie za to do Nichon-Ja xp), ale jestem w trakcie tworzenia własnego szablonu i nagłówka, co jeszcze potrwa przynajmniej do ferii. Następny rozdział pojawi się dopiero w lutym, muszę nadgonić z nauką i...wiecie o co chodzi. Nie zrażajcie się na razie niczym w związku z wyglądem, treścią i innymi rzeczami, bo po prostu muszę sprawdzić niektóre opcje i rozeznać się w temacie. Zakładki z bohaterami, polecanymi, spamownik, lokacje, o blogu itd. będą uzupełniane i aktualizowane jak najszybciej.
Dobra, to już wszystko...
Pozdrawiam wszystkich, życzę ciepła i widzimy się w ferie.
Szekspir Kinachi