-Diwali, cichaj!-pierwszy, najwyraźniej mocno zirytowany rozmówca warknął na tyle cicho, by czujne zazwyczaj antylopy pasące się sto metrów dalej nie usłyszały, a na tyle głośno, że wypowiedź zarejestrowały moje uszy.
-Zamknij się Miujiza!-syknął ktoś w krzakach po mojej prawej stronie do głosu na wprost mnie.
-Oboje zamknąć jadaczki!-szepnął ktoś po lewej. Ostrożnie wycofałem się do tyłu i obszedłem towarzystwo. Podkradłem się ostrożnie do stada i wypatrzyłem tłustą, dużą antylopę gnu, która pasła się kilka metrów od zbitego w ciasny kłębek stada.
-Idealnie!-pomyślałem i wysunąłem długie pazury. Moja czarna grzywa powiewała do tyłu. Czyli wiatr też mi sprzyja. Znów usłyszałem szmer. Ktoś podkradł się z drugiej strony. No, nie. Były to trzy ktosie. Trzy lwy w młodym wieku, ledwie nastolatki. Nie znałem ich, byłem na oko wyraźnie starszy. Trio szeptaczów (jak się domyśliłem) również najwyraźniej miało ochotę na tłustą sztukę.
-Co to, to nie...-szepnąłem w duchu i krok po kroku zanurzyłem się w soczyście zielonej trawie. Gnu, którą sobie upatrzyłem zdąrzyła zmienić swoje położenie. Była kilkanaście metrów ode mnie. Zdenerwował mnie lekko fakt, że podrostki, które kręciły się przy stadzie nie odstępują mnie na krok. Byli teraz trochę z tyłu po lewej stronie, a perfidnie stałem tam, gdzie osłaniała mnie gęsta trawa. Antylopa zdąrzyła podejść wystarczają co blisko.
-Na trzy...-usłyszałem w trawie. Uśmiechnąłem się złośliwie.
Raz...
Naprężyłem mięśnie i podszedłem krok bliżej.
Dwa...
Starałem się opanować kpiący chichot i skupić się na pasącym się nieopodal obiadku.
Trzy...
Wystartowałem na "t" niczym z armaty wprost na roślinożerce. Uderzyłem w bok zwierzęcia i jednym ruchem powaliłem na ziemię. Krew trysnęła, gdy przegryzłem tchawicę gnu. Szkarłatna ciecz spływała mi po czarnych zaczątkach grzywy i po pysku. Dyszałem ciężko i z trudem opanowałem śmiech, gdy usłyszałem, że lwy zatrzymały się wpół kroku z rozdziawionymi pyszczkami. Pewnie mój szybki start ich zaskoczył. Najzwyczajniej w świecie wbiłem zęby w udko antylopy i z zapałem połknąłem pierwszy kęs. Trio stało niecałe trzy metry ode mnie i wpatrywało się w mnie, jak sroka w gnat. Tymczasem ja wbiłem się już czwarty raz w zadek gnu i łapczywie pochłaniałem kolejne kawałki. Mmm...tyle białka i witaminek!
-Ej, ty!-lew, który stał z przodu postanowił zabrać głos. Nawet na niego nie spojrzałem. Posiłek wydawał się być bardziej interesujący.
-Taaak?...-zapytałem mało przyjemnym tonem.
-Zwinąłeś NASZĄ zdobycz!-podchwycił drugi. Przeniosłem spojrzenie z antylopy na przybyszy. Pierwszy miał sierść w piaskowym odcieniu i o ton ciemniejszą grzywkę. Jego zielone oczy były jasne i przepełnione irytacją. Drugi był drobniejszy, miał jasnobrązowe umaszczenie i czarną grzywkę. Trzeci, najmniejszy i najdrobniejszy był posiadaczem ciemnobrązowego futra i czarnej, potarganej grzywki. Jego duże, szafirowe oczy spoglądały na mnie spod przymrużonych powiek.
-Aaa...nie widziałem, żeby była podpisana...-wyprostowałem się, a moja kruczoczarna grzywa zatańczyła w lekkich podmuchach wiatru. Tak, Sail rzuć jakimś epickim tekstem i zostaniesz królem ciętych ripost! Byłem o półtora głowy wyższy od największego z trójki, jednak zdecydowanie chudszy i drobniejszy.-Miujiza and company, jak mniemam...
-Skąd...
-Ma się sposoby...-uciąłem i spojrzałem na słońce. Już późno.-Wasze wrzaski nawet trupa obudzą...
-A ty niby kim jesteś?-spytał Diwali (ten drugi) i zmarszczył brwi.
-Lwem, który nie lubi, jak mu się przeszkadza w jedzeniu.-kategorycznie nie miałem teraz jakiejś specjalnej ochoty, aby z nimi rozmawiać.-Chcecie czegoś jeszcze?
-Chodziło o imię...-wymruczał Miujiza pod nosem.
-Nie najgorzej słyszę!-warknąłem i wyciągnąłem pazury.
-W to śmiałbym wątpić...-syknął Diwali. Warknąłem ostrzegawczo i podszedłem bliżej. Trzech na jednego. Miujiza ryknął, albo próbował zaryczeć. Wyszedł z tego ledwie pisk. Zaczerwienił się, jak dorodny burak, przez jasne futro było to wyraźnie widać. Uśmiechnąłem się pod nosem i zaryczałem. Mój ryk może nie był jakiś nadzwyczajny i co chwilę się wznosił i opadał, ale był za to donośny, (ekhem, ekhem...PRAWIE) jak u dorosłego samca. Nagle coś, jak torpeda we mnie wpadło. Tajemniczt ktoś powalił mnie na ziemię i przygniótł całym ciężarem. Ryk, jaki rozległ się po Łowiskach był głośny i dumny. W walce z dorosłym samcem nie miałem dużych szans. Zrzuciłem go jakoś z siebie i wstałem na nogi. Zgadnijcie kogo zobaczyłem...
-Khari, ty idioto!-warknąłem i zszedłem z agresora. Mój jakże wspaniały brat patrzył na mnie z dezaprobatą. Jego idealnie ułożona, czarna grzywa, była gęsta i prawie pełna. Brunatny odcień futra kontrastował z zimnymi, błękitnymi oczami.
-Sail, Sail, Sail...-zaczął i zacmokał z niezadowoleniem.-Naprawdę upadłeś TAK nisko, aby zaczepiać jakieś małe futrzaki?
-Nie twoja sprawa!-syknąłem i zmrużyłem oczy.-A mój wspaniały braciszek wspaniałomyślnie je ratuje? Pff...może jeszcze popcorn przyniosę i zrobi się z tego komedia?
-Komedią jest twoje życie...-uciął i przytruchtał do mojego śniadania. Z zapałem wbił kły w mięso.
-Z całym szacunkiem poradzilibyśmy sobie sami!-mruknął Miujiza. Jego wierna świta stała za nim i tylko patrzyła.
-Taaak...z pewnością!-zaśmiałem się, ale w chichocie nie było ani grama rozbawienia. Prędzej wkurzenie.
-Możesz już sobie iść...-powiedział Khari patrząc na mnie znacząco. Oblizał pysk z zadowoleniem.
-Aha...czyli miałem ci tylko upolować śniadanie i sobie iść? Polować nie umiesz?-fuknąłem i odszedłem bez usłuchania odpowiedzi. Nie miałem na to ochoty. Nie chciałem go już nigdy więcej widzieć.
***
-Stary, ja nie chcę słyszeć o ŻADNEJ odmowie! Idziesz ze mną i już!-warknął Foxy stojąc już od kilku dobrych minut w drzwiach mojego skromnego domostwa i prawiąc mi kazania o aspołeczności, na którą (jego zdaniem) cierpiałem. Teraz skubany rudzielec chciał mnie wyciągnąć z ciepłego, przytulnego, domowego zacisza do najgłośniejszego i najbardziej popularnego klubu na tym wygwizdowiu.
-Jejku, Foooooooooxy! Ja nie chcę nigdzie iść!-zamarudziłem w końcu przerywając jego niekończący się monolog. Jak już się lis rozkręcił to potrafił godzinami (dosłownie i w przenośni) nawijać na przykład o wyższości Nutelli nad zwykłymi przecierami.-Tam będzie głośno i...i...nie fajnie, a ja nie mam zamiaru zalewać się na amen!
-Oj, no Sail, dramatyzujesz, jak jakaś panienka! Kilka kolejek i wychodzimy!-zajęczał Lisiasty i zrobił minę niesłusznie kopniętego szczenięcia.
-Przypominam, że rano wypiłeś mleko z piwem i miodem, może już wystarczy?-zasugerowałem z nadzieją w głosie.
-Kira też tam będzie!-szepnął konspiracyjnie i poruszył wymownie brwiami.-No co ty, dla niej nie pójdziesz?
Na dźwięk imienia "Kira" za strzygłem uszami i prychnąłem pod nosem. Lwica była piękna, miała bardzo rzadki, liliowy odcień futra i piękne, błyszczące zielone oczy, które zawsze błyskały wesołymi iskierkami. Miała delikatne rysy i zgrabną figurę. Pięć białych kropek pod lewym okiem dodawało jej uroku. Była wprost ideałem, zawsze uśmiechnięta i chętna do pomocy. Problem był jeden. Ona mnie nie kochała. Kilka miesięcy temu poznaliśmy się podczas potańcówki w jednej z przydrożnych tawern. Bawiliśmy się razem świetnie, zostaliśmy do wieczora. Gdzieś po paru tygodniach znajomości zaprosiłem ją na spacer. O zachodzie słońca przyszedłem pod jej jaskinię i wybraliśmy się razem na sawannę. Złociste promyczki zachodzącego za Górami Mglistymi słońca pięknie oświetlały jej puszyste futerko, na którym wdzięcznie odbijały się jego ostatnie refleksy. Zielone oczka mieniły się niczym kalejdoskop. Usiedliśmy nad wodopojem, który łagodnie falował pod wpływem delikatnego wiaterku rozwiewającego moją wystrzempioną grzywkę. Wtedy jej to powiedziałem. Te dwa, przepełnione miłością słowa. Kocham Cię. Spojrzała wtedy na mnie uśmiechając się delikatnie. Jej odpowiedź była druzgocąca. Moje uczucia wtedy zaszalały, a adrenalina sprawiała, że nie do końca potrafiłem przetrawić te słowa. Sail...jesteś cudowną osobą...naprawdę, ja bardzo Cię lubię, ale...nie kocham. Przepraszam. Kiedy odeszła bez słowa pożegnania zaczerwieniłem się ze wstydu i żalu. Uczucia zniknęły gdzieś, pojawiła się gorycz. Musiałem wtedy dać upust emocjom. Tego feralnego dnia padło na Foxy'ego. Lis znosił wszystkie obelgi ciskane w niego ze spokojem, nawet nie protestując, nie pytając o co chodzi, a moja ślepa furia powoli zamieniała się w rozżalenie. Ten sam ja, który z szaleństwem w oczach wymyślał coraz to nowsze winy lisa w odrzuceniu go przez Kirę, teraz leżał płacząc na ziemi. Foxy nic nie powiedział tylko położył się obok i przytulił do mnie. Szczerze to jest on jedynym zwierzęciem na sawannie, które widziało mnie płaczącego jak dziecko, z jeszcze bardziej potarganą niż zazwyczaj grzywą, szklistymi, pełnymi łez oczami i drżącą dolną wargą. No, cóż, rozstania się zdarzają.
-Ajjj, Sail, widzę, że nadal ci się podoba!-prychnął Lisiasty tonem znawcy tematu i podrapał się po podbródku. Kilka niewielkich ziarenek żwiru potoczyło się po akacjowej podłodze.
-Nie, nie podoba mi się!-warknąłem trochę zbyt szybko. Mam za długi język.
-Idziesz i koniec!-fuknął futrzak i wyszedł trzaskając drzwiami. Aha. Poszedłem do swojego pokoju i wlepiłem zmęczony wzrok w ścianę. Nie. Nigdzie nie dam się wyciągnąć...
***
Po kilku godzinach szedłem już u boku lisa rozmasowując obolały policzek. Pomyśleć, że taki mały zwierz, a taki silny, prawy sierpowy. Weszliśmy do miasta. Opiszę w skrócie. Syf. Wszędzie walały się butelki po trunkach, kawałki kości i uzębienia. Byliśmy w tej gorszej części zabudowań. Zawsze mnie to dziwiło, dlaczego taki zarąbisty bar postawiono na takim brudnym zadupiu. Neonowy szyld "Arkadia" był widoczny z bardzo daleka.
-No, to sobie pobalujemy!-oznajmił Foxy i kopniakiem otworzył drzwi.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witam wszystkich z powrotem!
Trochę mi nie wyszło, gdy mówiłam, że rozdział będzie niebawem, ale co tam! *uchyla się przed lecącymi w jej stronę zgniłymi pomidorami*
Wiem, że krótko i drętwo, ale...dobra, nie mam żadnej sensownej wymówki XD. W następnych rozdziałach będzie więcej akcji i za dwie, trzy notki będzie wieeeeeeeeeeeeeeeeeeelki przeskok w czasie (mam nadzieję) i wprowadzę jednego z bohaterów z treasera. Za niedługo opublikuję nowe obrazki w zakładce "Treasery", jak już ją stworze, co zajęłoby mi pewnie kilkanaście minut, ale z natłoku nauki, projektów i ogólnego szkolno-świątecznego szaleństwa mogę znaleźć tylko chwilę na jedzenie i inne potrzebne do życia rzeczy.
Tak więc, Wesołych Świąt, niechaj Jezus Zmartwychwstały zagości w waszych sercach na cały okres świąt i nie tylko!
Pozdrawiam!~Goldbox
Bardzo fajny rozdzialik :3
OdpowiedzUsuńBiedny Sail padł ofiarą powszechnego symptomu Nie Cierpię Mojego Brata (ach, jak ja to dobrze znam XD ). Tego całego Khariego to poszczułabym Foxym. Jeśli tak małe stworzonko potrafi wymierzyć tak celnego sierpowego przyjacielowi, to co dopiero mówić tu o wrogach ;D Żal mi naszego głównego bohatera z powodu Kiry. Już po samym opisie lwicy widać, że chłopak wpadł w miłość po uszy. No cóż... Może w przyszłości jakaś inna lwica pokocha jego spryt i cięty język? c; A jak nie, to nie martw się Sail!
...
Bo masz mnie! *goni zwiewającego Saila z próbą wyściskania na śmierć* :D
Pozdrawiam i czekam na rozdział kolejny c; ~ Krävariss
Hej! Trafiłam na tego bloga przypadkiem i od razu mnie zaciekawił. :) Na pewno będę tu wpadać i sobie poczytam, gdyż ten rozdział jest bardzo fajny. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń(i jeśli masz ochotę, zajrzyj: wladcyciemnosci.blogspot.com) ;)